NADZIEJA
Wyrazy na "Czas Zarazy" - refleksje ks. Proboszcza
Siostry i Bracia.
„Surowy, poświęcony pracy, pozbawiony poczucia humoru i bezkompromisowy”. Tak napisano w jednej z biografii o św. Karolu Boromeuszu. Żył w XVI w. w Italii. Był Kardynałem, arcybiskupem Mediolanu, siostrzeńcem papieża Piusa IV. Wprowadzał uchwały i reformy Soboru Trydenckiego w diecezji mediolańskiej. Przyczynił się do odnowy życia religijnego i intelektualnego podległego mu kleru. Zakładał szpitale, sierocińce, przytułki. W czasie głodu karmił ludzi wydając im zboże z biskupich spichlerzy. Prowadził surowy, wręcz ascetyczny tryb życia. Był wymagający wobec siebie i innych. W końcu co dziś ważne, podczas zarazy jaka wybuchła w Mediolanie nie opuścił miasta wraz z innymi miejscowymi vipami, lecz pozostał z ludźmi krzepiąc ich duchowo i służąc chorym. Po śmierci wyniesiony do chwały ołtarzy przez papieża Pawła V. Wspomnienie liturgiczne św. Karola Boromeusza ustalono na 4 listopada.
A teraz niech wehikuł czasu przeniesie nas o 200 lat do przodu. Jest późny wieczór 3 listopada 1771r., Warszawa. Król Stanisław August Poniatowski wraca z prywatnej kolacji w towarzystwie niewielkiej eskorty. Nagle karetę króla otacza grupa spiskowców. Oficerowie Konfederacji Barskiej Strawiński, Łukawski i Kuźma wraz ze swoimi ludźmi, po krótkiej szamotaninie uprowadzają króla i znikają w ciemnościach nocy. Dla bezpieczeństwa rozdzielając się, eskortę koronowanego więźnia powierzając Kuźmie. Punkt zborny wyznaczono w Lasku Bielańskim. W międzyczasie Kuźma wraz z królem trafiają do jakiegoś młyna na Marymoncie. Tam Stanisław August używając siły perswazji (pewnie obiecał porywaczowi bezkarność i nagrodę) przekonał go, aby odstąpił on od pierwotnych planów i odprowadził Bożego Pomazańca do Warszawy.
Podobno przerażony młynarz dołączył do królewskich próśb i na klęczkach błagał oficera o uwolnienie Najjaśniejszego Pana. Wreszcie wszystko zakończyło się dla króla pomyślnie, choć dla Jana Kuźmy niekoniecznie. Król wrócił do domu cały i zdrowy, nie licząc małej kontuzji, a jako wotum wdzięczności Bogu za uratowanie życia, ufundował kościół pod wezwaniem św. Karola Boromeusza na dzisiejszych Powązkach, bo właśnie 4 listopada w dniu tego święta i za jego przyczyną został ocalony.
Jaki morał płynie z tej historii?
Po pierwsze czasami splot wydarzeń łączy losy postaci całkowicie od siebie odległe. Tak było w 1997r. na początku września, gdy wszystkie media na świecie mówiły o śmierci dwóch jakże różnych kobiet: św. Matki Teresy z Kalkuty i Lady Diany porównując je siłą rzeczy wzajemnie. Tak też spotkali się ze sobą żyjący w różnych epokach święty biskup i kontrowersyjny król.
A po wtóre, co ważniejsze. Niekiedy z jakiegoś nawet wielkiego nieszczęścia Pan Bóg może wyprowadzić dobro. Porwanie, zagrożenie życia ostatniego króla Polski, zaskutkowało fundacją nowej świątyni.
Sytuacja pandemii jest oczywiście o niebo poważniejsza niż nawet próba uprowadzenia króla, zwłaszcza że dotyczy nas. Nastrój obawy i zmęczenia potęguje brak wiedzy, kiedy zaraza ustanie oraz czy i kiedy będą na nią lekarstwa. W końcu pewnie każdy z nas lęka się czy choroba nie zagrozi bezpośrednio życiu i zdrowiu naszemu i naszych najbliższych.
Niezależnie od tego jak smutno wygląda nasze położenie, pamiętajmy, że Bóg może z największej biedy i zagrożenia wywieźć pociechę i dobro. Kiedy i jak to się spełni nie wiemy. Jedno jest pewne – nie może opuścić nas nadzieja – cnota Boża.
Niech Was błogosławi Bóg wszechmogący
Ojciec i Syn i Duch św.
Ks. Wojciech Gnidziński