PLANY, PLANY, PLANY...
dodano: 06.02.2021Wiele lat temu w czasach seminaryjnych przyszło mi dzielić pokój z kolegą, który lubił sobie poplanować. Zazwyczaj wyglądało to tak: zaraz z rana wypijał kawę i oświadczał: „Dziś do południa wkuwam cały materiał do jutrzejszego egzaminu i piszę dwa rozdziały pracy magisterskiej.” Ambitne te plany kończyły się jednak za każdym razem jakoś tak podobnie, czyli wygodnym ułożeniem się na łóżku i starannym samozapakowaniem w koc. Na początku stycznia planowałem napisać tekst o planowaniu, ale jak widać nie wyszło. Samo życie zweryfikowało moją pełną obłudy postawę. „Przyganiał kocioł garnkowi”.
Siostry i Bracia,
Wiele lat temu w czasach seminaryjnych przyszło mi dzielić pokój z kolegą, który lubił sobie poplanować. Zazwyczaj wyglądało to tak: zaraz z rana wypijał kawę i oświadczał: „Dziś do południa wkuwam cały materiał do jutrzejszego egzaminu i piszę dwa rozdziały pracy magisterskiej.” Ambitne te plany kończyły się jednak za każdym razem jakoś tak podobnie, czyli wygodnym ułożeniem się na łóżku i starannym samozapakowaniem w koc.
Na początku stycznia planowałem napisać tekst o planowaniu, ale jak widać nie wyszło. Samo życie zweryfikowało moją pełną obłudy postawę. „Przyganiał kocioł garnkowi”.
-O tamtym mówiłeś, że taki niekonsekwentny, niepozbierany, niepoważny, a tyś nie lepszy. Zatem jeśli chcesz kogoś skrytykować, podać negatywnego bohatera to najlepiej w głównej roli obsadź samego siebie. Tak będzie najuczciwiej. I oto wyłania się propozycja pierwszego noworocznego postanowienia:
Nie będę mówił źle o innych!
Stanisław Bareja w jednym ze swoich filmów umieszcza następujący dialog:
„-Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem, śniadanie jadam na kolację, więc tylko wstaję i wychodzę.
-No ubierasz się pan
-W płaszcz jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
-Aaaa... fakt.
-Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
-I zdanżasz Pan?
-Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni, to jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny, do Stadionu. A potem to mam już z górki, bo tak:119, przesiadka w trzynastkę, przesiadka w 345 i jestem w domu. To znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma. To jeszcze mam kwadrans. To jeszcze sobie obiad jem w bufecie. To po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu i góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się, jem śniadanie i idę spać.”
Konwencja komedii. Ma być śmiesznie i jest. Tyle tylko, że nic u Barei jak u Stańczyka, na ogół jest drugie dno. Nie chodzi tylko o to by się po prostu „pochichrać”, że „ten kopnął tamtego, a potem tamten goni tego”. Za warstwą humoru kryje się zwykle jakaś nauka, trafna pointa, mądry morał. A jaki tym razem? Być może taki, by dobrze planować dzień, wykorzystać każdą chwilę. Czas lubi nam uciekać, zatem trzeba umieć go przechytrzyć. Ileż to chwil przecieka przez palce, ileż czasu bezpowrotnie tracimy tylko dlatego, że nie potrafimy go szanować. Biznesmeni mówią „czas to pieniądz”. Czcigodny Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński mówił: „czas to miłość”. Można go zamienić na dobro i modlitwę.
Pewien nauczyciel obcego języka, doradzał uczniom, aby się go uczyli na tzw. „traconym czasie” tzn. jadąc autobusem albo stojąc w kolejce. Pozwolę sobie podpowiedzieć, że modlić też się można na traconym czasie bardzo krótkimi, zapomnianymi już dziś „aktami strzelistymi”. Zapewne każdy przyzna, że aby wypowiedzieć słowa „Jezu, ufam Tobie” albo „Maryjo prowadź mnie” wystarczą sekundy. Niekiedy mówi się o „zabijaniu czasu”, bo też marnowanie tego Bożego daru, zabieranie go innym jest ciężkim przewinieniem. A zatem postanowienie drugie:
Nie będę marnował czasu!
Rozgadałem się, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. My Polacy jesteśmy wielkodusznym narodem. Niektórzy to wykorzystują i biorą nas „pod włos”. Tacy już jesteśmy, a przecież wybaczanie z serca to najtrudniejsza ze sztuk. Jeśli nam się to udaje, to jest być może skutkiem tysiąca lat trwania w wierze Chrystusowej nauki o miłości nieprzyjaciół. Ponadto mam nadzieję, że wielkodusznie mi wybaczycie, iż napinam waszą cierpliwość.
Wszelako łaskawe wybaczenie zobowiązuje winowajcę do poprawy. Już się do niej zabieram i na koniec przyrzekam sobie, że:
Nie będę zanudzał bliźnich!
Niech Bóg Was błogosławi. Ojciec i Syn i Duch św.
Ks. Wojciech Gnidziński